Historia

Pierwszy znaczek klubowy, zrobiony jeszcze jako plakietka na płytceze sklejki. Mieli je pierwsi członkowie Klubu. Teraz została chyba już tylko ta jedna - Ryśka Tałałasa.
Zaczęło się od tego, że ojciec Andrzeja Michalaka dostał skierowanie do sanatorium. Dostał również wcześniej talon na WFM-kę. Wyjechał w błogiej nieświadomości, że syn jego wraz ze swoim serdecznym kumplem Ryśkiem Tałałasem postanowili zrobić zamach na jego nie odebrany jeszcze motocykl. Bezpośrednim powodem był „wymacany” gdzieś tam w piwnicy kompletny, ale w pełni „nagi” (rozebrany) Harley-Davidson model WLA 42.Właściciel stawiał jednak twarde warunki, Życzył sobie za dwie skrzynie złomu jakiś motocykl jeżdżący i zarejestrowany. Spiskowcy nie zastanawiali się długo, szybko zrealizowali talon ojca Andrzeja stając się szczęśliwymi posiadaczami „wspaniałego motocykla”. Tak faktycznie to motocykl był rozebrany w mak. Jednak do pomocy znalazł się trzeci spiskowiec – Krzysiek Nosek. Wspólnymi siłami w piwnicy pod sufitem podwiesili ramę i zaczęli do niej dopasowywać części znajdowane w skrzyniach. Nie wszystko pasowało (np. kosa, kątowniki, kółka od dziecięcego wózka, itp.) ale pomału motocykl zaczął przybierać kształty, które obecnie można by nazwać „identyczne z naturalnymi”. W niedługim czasie pod sufitem w piwnicy wisiał kompletnie złożony motocykl. Właśnie wtedy z sanatorium powrócił „stary” Michalak. Jak zobaczył motocykl pod sufitem (a przy okazji nie zobaczył ani talonu ani WFM-ki) to dostał zawału po raz drugi. Jak już lekarz pomógł mu z niego wyjść to tak dał „wpierdziel” Andrzejowi, że o mało nie dostał zawału po raz trzeci. No, ale motocykl był już złożony i po awanturze ojciec nawet wziął udział przy jego wykańczaniu i odpalaniu.
Harley w praktyce składał się w 100% z oryginalnych części, które można było jeżdżąc po wsiach bez problemu dokupić za flaszkę lub piwo. Co ciekawsze i bardzo budujące okazało się, że w skrzyniach były rzeczywiście dwa motocykle i Krzysiek Nosek niewiele dokupując po wioskach zbudował wkrótce następną WL-kę. Zbudowany wspólnymi siłami Harley przechodził test sprawności na drodze do Dywit, pomimo iż tam nie było jeszcze asfaltu tylko leżała piękna poniemiecka kostka. Motocykl gnał jak szalony, ryczał straszliwie puszczając bokami oliwę. Za kierownicą siedział Andrzej a z tyłu za nim wczepiony całą siłą swoich palców i woli – Tałałas. Po teście chłopaki długo jeszcze zastanawiali się, dlaczego nie udało im się zabić. Podczas testu w pewnym momencie silnik zaczął przerywać. Michalak sądząc, że to sprawka starych świec wykręcił je i wywalił do rowu. W ich miejsce wkręcił nowe, które miał na zapas. Był to jednak zasadniczy błąd, bowiem na nowych polskich Harley ani zipnął. Rzucili się, więc we dwóch do rowu i już po godzinie znowu byli posiadaczami oryginalnych starych świec marki Champion. Po oczyszczeniu ich z trawy i piasku i oczywiście po drobnej regulacji gaźnika motocykl znowu był gotowy do testu.
Tak, więc pierwszym jeżdżącym motocyklem odbudowanym przez przyszłych członków olsztyńskiego klubu była WLA Michalaka. Następnym motocyklem był Harley Krzyśka Noska. Trzecim z kolei był kupiony w skrzynkach ze Starego Miasta przez Ryśka za swoją pierwszą pensję (właśnie, co poszedł do pracy) Sokół 600. Był to rok 1973.
W następnym roku chłopaki postanowili się zarejestrować oficjalnie przy jakimś klubie. Wybrali „OZOS- Stomil”, którego prezesem był pan Śniady (obecnie ważna figura). Miłośnicy starych motocykli w sposób grzeczny i rzeczowy przedstawili prezesowi swoją sprawę. Niestety wtedy jeszcze niepodzielnie panowała „komuna” i w związku z tym określone stereotypy rozumowania. Śniady poderwał się zza biurka i ryknął: „Po moim trupie Rockersi w Olsztynie!!!”. Po tej nieudanej próbie zalegalizowania swojej działalności „Olsztyńscy Rockersi” nie zrezygnowali jednak. Udało im się podczepić pod Automobilklub Warmińsko-Mazurski i tam już pozostali na kilka lat.
Pierwszym „prezesem” Weteran Motoklubu Olsztyn został Tałałas. Po nim nastąpił Krzysiek Sidorowicz (jeździł Victorią KR 35 SS swojego ojca- taką samą jak ma teraz Zinkiel). Następnymi członkami klubu byli Bogdan Gogolewski, Bakacz i Tomek Pietrasiuk. Bakacz jeździł na różnych motocyklach, ale generalnie na BMW R-51 (taka jak Kuźmy). Bogdan Gogolewski miał Harley-Davidsona WLA 42, Tomek Pietrasiuk BMW R-35 „osiołka”. Później doszedł jeszcze jeden koleś z Nimbusem (duński motocykl czterocylindrowy) niestety nazwiska już nikt nie pamięta. Następnym członkiem był Jakub Balwa z Sokołem 600 i z Citroenem BL 11 (obecnie chyba jest taksówkarzem). Następny to Rysiek Gerlaczyński z BMW R-75 popularnie nazywaną „Sahara”. Najpierw jeździł w oryginale, ale później przerobił ją na wyścigówkę. Dalej w kolejności doszedł Rysiek Rutkowski. Jego domeną były zawsze Harleye. W dalszym czasie razem z Bogusiem Ludwiczakiem prowadzili razem klub. W związku z nowym trendem przerabiania motocykli na wzór motocykli zachodnich klub zmienił nazwę na Klub Motocykli Weteranów „UFO” ( a może też z innych względów). Kolejnym zrzeszonym miłośnikiem staroci był, Mundek Kozłowski. Wtedy jeździł na NSU 650 MAXI (lub 750 MAXI). Jego motocykl był największym przedwojennym singlem produkowanym w firmie NSU. Miał niestety jeden brak – przednie zawieszenie od Junaka. Najprawdopodobniej ten brak pozostał do dzisiaj, bo Mundek obiecał sobie w pewnym momencie, że będzie jeździł tylko w pełni oryginałem i motocykl do dzisiaj pewnie stoi u niego w piwnicy.
Pierwszy zlot został zorganizowany w 1975 roku w Olsztynie na Dajtkach na Słonecznej polanie. Pojawiły się motocykle ciężkie i zabytkowe, a że z ciężkich wtedy były praktycznie zabytki to obsada była prawie w 100% weterańska. Później zaczęły wychodzić z wojska M-72 i Urale i one również zaczęły się pojawiać na zlotach. Organizacja pierwszego zlotu była całkowitą nowością dla olsztyńskich motocyklistów, ale dzięki kontaktom z Wojtkiem Echilczukiem, Krzyśkiem Fisherem i Warszawą jakoś zaczęło to działać. Zaproszenia zostały rozesłane do kolegów poznanych na innych zlotach i przez nich do innych motocyklistów. Na I Zlocie Olsztyńskim pojawiło się około 40 motocykli, czyli zupełnie nieźle jak na pierwszy raz. Od tego też roku zaczęły się częstsze wyjazdy olsztyniaków w Polskę i kontakty z innymi klubami i motocyklistami stawały się coraz lepsze.
Coraz więcej jeździło Junaków, M 72, Urali, ale ich właściciele zapatrzeni na zachodnie motocykle zaczęli do nich upodabniać swoje wehikuły. Powstawały „sportstery”, „choppery” i „kredensy”. Pomału idea weterana w Polsce i w Olsztynie zaczynała upadać. Nikt nie chciał już się grzebać w starociach a każdy chciał jeździć coraz bardziej komfortowo. Zaczynała zanikać atmosfera piwniczno-rodzinna a zwartą olsztyńską grupę motocyklistów spotykających się po garażach i piwnicach coraz częściej zaczynały rozdzielać interesy, pieniądze no i pijaństwo. Zloty zaczynały być miejscem bójek, zadym i jazdy po pijanemu do bramy i z powrotem aż do upadłego. Na szczęście niektórzy odeszli od klubu, doszło parę nowych twarzy (Adam Zinkiewicz, Zbyszek Kluk, Darek Fila, Leszek Malgrem, Marek Nalepa, Andrzej Lawrynowicz, Mirek Spóz – tworzący swoistą grupę osiedlową „OMA”). Dopływ świeżej krwi spowodował przeobrażenie Weteran Motoklubu Olsztyn w Klub Motocykli Weteranów „ROTOR”. Znowu wróciła idea weterana, przybyło w klubie motocykli zabytkowych a imprezy stały się znów w pełni „weterańskie.
Olsztyn znowu stał się „Mekką” ludzi kochających stare gruchoty.
ZINKIEL